Musicie wiedzieć, że bardzo kręcą mnie futurystyczne, antyutopijne klimaty w książkach i filmach. To mnie po prostu fascynuje, mogę takie historie czytać i oglądać pasjami. Dlatego tak bardzo przypadła mi do gustu „Opowieść podręcznej” – książka jest ciekawa pod względem psychologicznym, zahacza o wątki feministyczne i przeraża wizją tego, jak nasze społeczeństwo może funkcjonować w przyszłości.
Jeśli nie wiecie, czym „Opowieść podręcznej” jest, to już wyjaśniam. Autorką tej historii jest kanadyjska pisarka Margaret Atwood, książka została wydana po raz pierwszy w 1985 roku i od tego czasu doczekała się adaptacji filmowej z 1990 roku i serialowej, którą obecnie można oglądać na Showmaxie. * Opowiada o życiu młodej kobiety, która w wyniku dojścia do władzy religijno-nacjonalistycznej organizacji terrorystycznej została uwięziona i zmuszona do tego, żeby jako tytułowa Podręczna rodziła dzieci Komendantom i ich bezpłodnym Żonom. Tłem całej historii i bezpośrednią przyczyną zawiązania się tej organizacji jest postępująca degradacja środowiska, nie dająca się opanować plaga bezpłodności i ogólny upadek moralny społeczeństwa.
*Tak, zaczęłam zdradzać Netflixa z Showmaxem. Showmax ma „Opiwieść podręcznej”, filmy Woody’ego Allena i dużo młodego Harrisona Forda…
Jak sami widzicie – książka najnowsza nie jest (pierwsze polskie wydanie ukazało się w 1992 roku, więc ma mniej więcej tyle lat, co ja), dlatego czuję się niejako rozgrzeszona z tego, że zupełnie nie byłam świadoma jej istnienia. Bo wiecie, ja jestem tak BARDZO na czasie, jeśli chodzi o książkowo-filmowo-serialowe aktualności. Generalnie jeśli Facebook nie walnie mi czymś po oczach, bloger, którego czytam o tym nie napisze, albo znajomi nie wyślą mi linka, pisząc „Popatrz! Fajne!” to się sama nie zorientuję. Dlatego nie mogłabym pisać bloga o pop-kulturze – tam trzeba trzymać rękę na pulsie, a ja jestem w tym zupełnie beznadziejna. „Opowieść podręcznej” też bym przegapiła, gdyby koleżanka, która dość dobrze mnie zna i która wiedziała, że dostanę świra na punkcie tej historii, nie podesłała mi zwiastunu.
I miała rację, bo dawno żadnym serialem aż tak się nie emocjonowałam.
Po prostu nie mogę się doczekać kolejnych odcinków. A że jestem tradycjonalistą i za każdym razem, kiedy oglądam ekranizację jakiejś książki, muszę ją też przeczytać (i robię to tylko po to, żeby móc potem zadręczać ludzi swoimi wywodami na temat różnic pomiędzy oryginalną historią, a serialem – dlatego już nikt nie ogląda ze mną „Gry o Tron”), to oczywiste było, że prędzej czy później rzucę się na papierową wersję „Opowieści podręcznej”.
Książkę skończyłam wczoraj i wstrząsnęła mną na tyle, że czuję się sprowokowana do odpowiedzenia wam na blogu na pytanie, co jest lepsze: książka, czy serial.
I teraz ważna uwaga – dalsza część wpisu będzie naszpikowana spoilerami i książki i serialu. Nie jestem w stanie napisać tego obiektywnie i bez zdradzania, o czym jest fabuła. Dalej czytacie na własną odpowiedzialność, więc żeby mi nie było żadnych pretensji w komentarzach.