Spódnice w górę!

Noworoczne postanowienia

Wraz z początkiem nowego roku większość ludzkości upiera się przy spisywaniu z tej okazji szeregu postanowień, tak jakby wraz ze zmianą daty ich życie samoistnie miało się przeobrazić w coś zgoła lepszego. I tak wraz z pierwszymi minutami poranka dnia pierwszego stycznia każde z nas jak raz stanie się lepszą wersją siebie z roku poprzedniego, taką co to nagle zacznie regularnie pomykać na siłownie, pozbędzie się nałogów, złych nawyków, jeść będzie zdrowo, bezglutenowo i w trosce o własny wizerunek również bezmięsnie, a miłosierdzie względem bliższych i dalszych przedstawicieli ludzkiego gatunku będzie się nam wylewać uszami.

Tylko że z tymi postanowieniami jest pewien problem. Mam takie przemożne wrażenie, że nie są one niczym innym, jak wypadkową wyrzutów sumienia, zeszłorocznych niedotrzymanych sobie obietnic i naszych płonnych nadziei. Starannie przemyślane i z pietyzmem spisane w okolicach pierwszych dni stycznia już po paru tygodniach lądują odmętach zapomnienia, bo – jak się okazało – od spisania tych kilku zdań na kartce papieru nie zmienimy się samoistnie, a dotrzymanie owych postanowień wymagać będzie jednak pewnych dalszych wysiłków. To tak jak z moim zamiarem biegania. Otóż owy zamiar kiełkuje we mnie od dłuższego czasu, a ja od przeszło trzech lat rokrocznie z początkiem stycznia szumnie bijąc się w pierś ogłaszam wszem i wobec, że oto zaczynam biegać. I uczynię to niezwłocznie, kiedy tylko nastanie odwilż, zaopatrzę się w odpowiednie obuwie, zestaw trykotów, a karierę maratońską poprzedzę kilkutygodniowym okresem kondycyjno-przygotowawczym, czyli mniej więcej w okolicach świętego NIGDY.

Ostatnimi czasy w ręce wpadła mi przypadkiem lista moich zeszłorocznych postanowień, z którą – muszę przyznać – od czasu popełnienia widzieć się okazji nie miałam. Zszokował mnie niewspółmiernie fakt, iż większość z nabazgranych niezgrabnie pozycji z listy doczekała się realizacji – tak dobry wynik osiągnęłam chyba tylko dlatego, że wśród owych postanowień z czystej przyzwoitości z zamiarem biegania się nie ujawniałam – no bo hej, nogami w szybszym tempie przebierać potrafię wyłącznie w tragicznych przypadkach niedoczasu, gdy chcąc ratować resztki dobrego imienia biegnę spóźniona w popłochu na umówione spotkanie, choć każda z moich komórek błagalnie wyję o natychmiastowe zaprzestanie tej fizycznej aktywności.

Zaczęłam się więc nad przyczyną tego niespodziewanie dobrego rezultatu zastanawiać i tak też doszłam do pewnego wniosku: to nie tyle były postanowienia, co raczej plany i cele, które chciałam w nadchodzącym roku zrealizować – i na tym właśnie polega problem noworocznych postanowień, na różnicy pomiędzy „chciałabym”, a „chcę”.

I żeby Wam również Robaczki się w tym nowym roku „chciało”. Do napisania!

Leave A Comment

Your email address will not be published.